Chcę iść na dwór, przejść się i spalić kalorie, ale cały czas pada i jest strasznie zimno. Był kurier, doczekałam się książki "Miecz Shannary", pomysł zakupu wziął się w sumie poprzez serial (który pokazał mi tata i razem go oglądamy :P) na podstawie serii książek. W planach mam iść do kina w niedzielę na Deadpool'a, ale nie wiem czy będę miała z kim iść, koleżanki to typowe kobiety i wolą romanse niż superbohaterów. Spróbuję namówić ojca, ale jak to będzie nie wiem.
banan 150
pół torebki ryżu, kurczak 350
2 jabłka 200
I tu byłoby pięknie gdyby nie 3 kanapki, jedna 300 kcal. Zjadłam zadowolona, szczęśliwa. A potem płacz, że jak ja mogłam to zrobić. Przecież od tego się tyje. Zrobiłam to co chciałam, a potem poczucie winy... Znowu zacznę jeść, przytyje i będę chodzić załamana, a już było tak ładnie. Na początku szło mi dobrze (grudzień, styczeń). Jest luty, a ja każdego dnia daje dupy i tłumaczę sobie, że już nie będę tyle jeść, że jutro będzie lepiej i zjem tyle ile powinnam. Naprawdę muszę się za siebie wziąć i zacząć ćwiczyć.
(mel b brzuch
35 przysiadów
150 brzuszków, musze to zrobić!)
1600/800
Gdyby każdy dzień był jak dzisiejszy ważyłabym nadal 85kg...